Pamiętnik Niny 1916-1919

22 stycznia 1917 rok.

Na święta byłam w domu. W tym roku tak się szczęśliwie zdarzyło, że wypadły trzy tygodnie świąt, a my z Lalą urwałyśmy sobie jeszcze po tygodniu z lekcji, tak że wyszedł nam równiutko miesiąc, ale i to tak pręciudko, przyjemnie i miło przeleciało, że ani się obejrzałam, jak trzeba było wyjeżdżać. Dopiero przy mnie, przed samemi świętami przenosiliśmy się do nowego domu, a więc bardzo było dużo roboty z tej racji; ja z całą zajadłością i przyjemnością wzięłam się do pracy fizycznej, jak n.p. uprzątanie naokoło domu z różnych przyrządów, co były potrzebne do budowania domku, uprzątałam i urządzałam wewnątrz rozmaite rzeczy, a nawet rąbałam i piłowałam razem z dziewczyną drzewo na opał. Tak nie chciało mi się żadnej umysłowej roboty, że ani nie pisałam do dzienniczka, ani listów żadnych nie pisałam, ani nawet nie uczyłam się niczego, chociaż było nam sporo zadane; Żeby było z czego żyć, Tatuś sprzedaje po troszku drzewa, ale nie dobrego, lecz suchostoju, olchy i osiny na opał, której jest u nas w błotach zatrzęsienie. Teraz za całe Hornowo dają już 40,000 r, ale Tatuś mówi, że teraz już nie sprzeda taniej jak za 50 tysięcy, gdyż las po wojnie będzie bardzo drogi, a najlepiej to byśmy tak chcieli, żeby sprzedać tylko las i z tego pożyczkę zapłacić, a żeby ziemia została. Przez cały czas jak mnie nie było, dzieci przychodziły do Matuleńki na naukę, a podczas świąt do mnie przychodziły, przywiozłam Adelce ładną książkę do czytania, Feliksowi książeczkę do nabożeństwa. Urządziłam też w domu wedle tradycji jodełkę, biedną naturalnie, bo ani jednej kupnej zabawki nie było, a wszystko mojej roboty, a ja nie bardzo czas miałam tem się zająć, ale dzieciom i taka wydała się nadzwyczajnie piękną, bo nigdy w życiu tego nie widziały. Ale dziwne tam strony – z tej racji że kościół tak daleko, więc mało kto kiedykolwiek w życiu był na nabożeństwie Bożego Narodzenia, kolend zupełnie nie znają, ani nawet nie mają pojęcia co to jest, nie znają też ani żadnych jasełek, ani chodzenia z gwiazdą, jednem słowem wszelkie takie sympatyczne tradycje są im nie znane. Boże Narodzenie niczem nie różni się u nich od zwyczajnej niedzieli, tem tylko chyba że w wigilją pierwszego dnia jedzą kucję i że świątkują 4 dni. Smutna tylko była wigilja nasza bez Stefulka, pierwszy to raz w życiu w tę uroczystą chwilę nie byliśmy całą naszą czwórką. Do wigilijnej wieczerzy było nas nie do pary, a Tatuś bardzo wierzy w to, że to jest złą wróżbą, więc posadziliśmy razem do stołu, Elżbietę Ignasiównę, która przychodzi teraz do usługi. Matuleńka biedna była bardzo smutna i ciągle płakała, wspominając Stefcia. Na drugi dzień świąt przyszedł list od niego z opłatkiem. Gdy wyjeżdżałam odprowadzili mnie Tatuś i Matula na kolej – wyjechaliśmy o 1 w nocy i o 4 rano byliśmy w Podświlu, a pociąg wyszedł o 5 rano. I znowu zostawiłam biedną Matuleńkę i Tatusienieczka stojących w nocy na peronie ze łzami w oczach, a sama poleciałam w czarną odchłań, porwana przez pędzącego smoka. Czułam się zrozpaczoną, raptem strasznie samotną wśród tłumu ludzi w wagonie i bodaj że jeszcze trudniej mi się rozstać, nim pierwszym razem.


- 31 -

pierwsza - poprzednia - następna - ostatnia
21 - 22 - 23 - 24 - 25 - 26 - 27 - 28 - 29 - 30 - 31  - 32 - 33 - 34 - 35 - 36 - 37 - 38 - 39 - 40 - 41