Pamiętnik Niny 1916-1919

23 październik 1918, Warszawa.

Spełniły się moje marzenia. Już od 4 dni przyjechałam do Warszawy „po wiedzę”. Lecz o ironio! Nie mogę uczyć się, a tylko wałęsam się po ulicach nie wiedząc, co ze sobą robić. Przyjechałam zo późno; do politechniki już nie przyjmują. Poradzono mi, żeby pójść i porozmawiać z rektorem, przedstawić mu obrazowo, że wcześniej nie mogłam w żaden sposób przyjechać; może to poskutkuje, a więc na drugi dzień po przyjeździe poszłam do kancelarji politechniki, lecz powiedziano mi tylko, że rektor przyjmuje we środy i piątki od 12e do 1ej, a to był poniedziałek; nareszcie dziś t.j. we środę idę do niego i znajduję na drzwiach karteczkę, że rektor nikogo w sprawie przyjęcia na politechnikę już nie przyjmuje, a więc ja myślę sobie, że poradzę się przynajmniej jego jakby się urządzić, żeby nie stracić roku, może zapisać się na co na uniwersytet, a potem na drugi semestr przenieść się, a więc czekam w kolejce i gdy byłam już trzecia ode drzwi wyszedł lokaj i powiedział, że rektor już dziś więcej przyjmować nie będzie. Zmartwiona odeszłam i muszę znowu w niepewności czekać piątku. Byłam już na wydziale architektonicznym – takie wszystko łatwe; widzę że doskonale dałabym sobie radę. Tak mi się podobało tam wszystko! kreślenie takie ciekawe! I trzeba to naprawdę mieć takie szczęście psie jak ja! Tak się czuję nieszczęśliwą i jakąś samotną, nikt nie może mnie zrozumieć, ani nic pomóc. Do tego zmartwienia dodaje się jeszcze zmartwienie o mieszkanie, którego też nie mogę nigdzie znaleźć. Tymczasowo mieszkam u syna pani Mańkowskiej, pana Józefa. Jest on bardzo gościnny i grzeczny, ale zawsze myśl, że to ja siedzę u kogoś na karku tak mi zatruwa cały czas, że to rady sobie dać nie mogę. Teraz chcę jeszcze trochę opisać ze wspomnień z roku ubiegłego i tego lata. Gdy kompletnie nie można się było utrzymać w Hornowie, tatuś przyjął miejsce zarządzającego w Uchuższczu u pani Zwaszewskiej o 30 wiorst od Hornowa. Było to w lipcu 1917r. Było tam bardzo sympatycznie i wesoło w porównaniu z tem co było w puszczy, no ale o tem nie będę się długo rozpisywać, by móc jak najprędzej przejść do najciekawszej i niezapomnianej chwili mojego życia. Rok szkolny 1917/1918 uczyłam się w Połocku (w 8ej klasie z łaciną na maturę męzką), a na święta przyjeżdżałam do Uchuższcza. Podczas najgorszych bolszewickich czasów nie byłam w domu, lecz wiem wszystko co się to działo, jakie to było straszne rozpanoszenie się i zezwierzęcenie tych chłopów wiem od Rodziców; i źle byłoby z całem obywatelstwem, gdyby nareszcie w lutym nie przyszli Niemcy. Wszyscy witali ich, jak wybawicieli. Gdy przyjechałam do Uch. na Wielkanoc katolicką, to tam właśnie jedna grupa, która mieszkała w Uchu. wyjeżdżała, a mieli przyjść nowi. Wszyscy w domu ogromnie ich żałowali i akurat żegnali na ganku, gdy przyszedł jakiś młodziutki oficerek obejrzeć mieszkanie. Wszyscy na niego nie bardzo zwrócili uwagę, gdyż byli zmartwieni wyprawianiem tamtych i mimowoli źli na nowoprzybyłych; tylko ja patrzyłam na tych i na niego jak na pludrów, gdyż ani jednych ani drugich nie znałam. Odrazu wydał mi się on wcale sympatycznej powierzchowności. Mieszkanie mu się podobało i na drugi dzień przyjechał już na mieszkanie z kilkunastu żołnierzami i oberleutenantem Hamesem; on sam nazywał się Szmitt. Tych dwóch oficerów zaproszono pierwszego dnia na obiad, gdyż jeszcze nic swojego nie mieli urządzonego. Ja siedziałam na przeciwko pana Szmitta. Rozmawialiśmy dużo o Wilnie gdyż on tam był, pokazywał mi potem album artystyczny z widokami Wilna, jak dowiedział się, że ono mnie tak obchodzi. Dowiedziałam się, że on jest nie Niemiec, ale Alzatczyk, doskonale mówi po francusku, a więc od tego czasu rozmawialiśmy ze sobą po francusku; bardzo też podoba mu się polski język, więc uczył się sam, no i już trochę umiał rozmawiać. Na drugi dzień, była to niedziela, pierwszy dzień świąt, jak tylko zobaczył mnie, przyniósł swoje książki do uczenia się polskiego i prosił, żebym z nim poczytała; ja też przyniosłam wierszyki Syrokomli, a on je czytał i tłomaczył. Potem zagrał na fortepjanie i gwizdał do tego – ogromnie wszystkim się podobało, tak grał z temperamentem i z uczuciem zarazem. I wszystko co grał było własnej kompozycji, lekcji muzyki nie brał nigdy. Oprócz tego był bardzo wesół i sympatyczny, tak że zaraz na drugi dzień był już ulubieńcem całego domu. Lecz on jakoś był najwięcej otwartym do Matuli i do mnie. Wieczorem potańczyliśmy trochę we dwie pary, gdyż był jeszcze taki aspirant na oficera no i on, panna Jadwiga i ja. Tańczy doskonale! Na drugi dzień pojechaliśmy razem konno, ja na jego koniu, a on na koniu swojego bursza. Bardzo przyjemnie spływał czas lecz już za parę dni musiałam wyjechać znowu do Połocka. Umawialiśmy się z nim, że jak przyjadę na rosyjską Wielkanoc za trzy tygodnie, to o ile on jeszcze będzie, to będziemy znowu konno jeździć. Przyjechałam do Połocka zachwycona świętami i ciągle tylko marzyłam, żeby prędzej przyszła rosyjska Wielkanoc; lecz w parę dni otrzymałam list od Matuli, że Hamer ze Szmittem są przeniesieni do Zakacia. Wielkanoc przeszła cicho, spokojnie, jak zwykle, a gdy przyjechałam na lato, stał już w Uchuższczu sztafel sztab z majorem Müllerem, doktorem Eliasem, weterynarzem Glasem i leutenantem Kamerickem. Wszyscy starzy i prawdziwi zagorzali Niemcy. Lecz wkrótce 70-cio letni major Müller został zmieniony przez bardzo sympatycznego majora Wagnera. Z tym też jeździliśmy konno, tańczyliśmy trochę. Jednego razu Wagner wyjechał na kilka dni i na swoje miejsce naznaczył na ten czas Szmitta. Znowu upłynęło kilka dni bardzo przyjemnie. Zobaczyliśmy, że jest to natura wyższa, wznioślejsza niż tysiące przeciętnych ludzi. Śpiewał sporo. Głos ma śliczny; taki jakiś miły, przyjemny, do serca przemawiający. Rozmawialiśmy dużo o wojnie. Mówił, że on codziennie rano wstaje o 5-ej i czyta cokolwiek o sztukach pięknych, o naturze, żeby nie zezwierzęcić podczas tej strasznej i barbarzyńskiej wojny. Lecz mówił to nam z Matulą pod sekretem, żeby się inni oficerowie nie dowiedzieli, gdyż on jak widział, że czy tak czy owak wezmą go do wojska, więc wstąpił na ochotnika i powiedział, że będzie już „aktiw oficier”, okazywał się bardzo gorliwym w służbie, i to mu bardzo pomogło do tego, że przez cały czas wojny nie był na froncie i nawet nie słyszał ani jednego wystrzału. Majorowi Wagnerowi tak on się podobał, że postanowił wziąć go do siebie za adjutanta, no i za jakieś parę tygodni przeniósł się pan Szmitt zupełnie do Uchuższcza.


- 33 -

pierwsza - poprzednia - następna - ostatnia
23 - 24 - 25 - 26 - 27 - 28 - 29 - 30 - 31 - 32 - 33  - 34 - 35 - 36 - 37 - 38 - 39 - 40 - 41 - 42 - 43